wtorek, 7 czerwca 2011

Frank Turner 03.06.2011, Poznań, Meskalina.

„I knew Frank Turner before he got famous”, chwalą się na forach i pod youtube'owymi klipami uprzedzający muzyczne trendy elitaryści. W tym kraju frazes ten nabiera szczególnego, autentycznie wyróżniającego nas na tle reszty świata wydźwięku. Naprawdę wydawać się może, że Frank dorobił się statusu muzycznej rewelacji wszędzie, poza haniebnym wyjątkiem w postaci naszego rodzimego podwórka.
Dlaczego tak się dzieje? Nie jestem w stanie wytłumaczyć. Czasem wydaje mi się, że istnieje jakaś nienazwana, omnipotencyjna siła kształtująca gusta muzyczne naszego narodu. Być może przyjmująca formę celnika, uparcie tarasującego drogę próbującym przedrzeć się tu fenomenom mogącym zagrozić statusowi i tak umierającej krajowej sceny. Gdybania na bok, choć dotychczasowa nieznajomość osoby Franka Turnera nie czyni kogokolwiek muzycznym dyletantem, szczerzę radzę tą zaległość natychmiast nadrobić. W tym miejscu czuję się zobowiązany, by artystę naprędce przedstawić.
            Frank zaczynał w zespołach Kneejerk i Million Dead, drugiej z nich udało się nawet narobić odrobinę szumu w hardcorowym półświatku. W roku 2005 Million Dead dokonuje żywota, Frank chwyci za gitarę akustyczną i począwszy 2006 rokrocznie wypuszcza nowy materiał. Dorabia się statusu gwiazdy, jeździ w trasy z Social Distortion, The Offspring i Green Day, grywa na największych festiwalach na kontynencie. Zgarnia nagrody w plebiscytach prestiżowych magazynów muzycznych, jest pupilkiem krytyków, jego płyty sprzedają się wyśmienicie. W miniony piątek Frank gości w naszym kraju po raz drugi, drugi raz jest to Poznań, znowuż też klub Meskalina, miejscówka, delikatnie mówiąc, dość kameralna. Frekwencja? Szczerze wątpię, by wyprzedała się pula 150 biletów. Szukanie w tym wszystkim logiki i wyciąganie jakichkolwiek wniosków pozostawiam czytelnikom.
            Zanim zacznę dzielić się pokoncertowymi wrażeniami, jeszcze raz podkreślę fakt, że mamy tu do czynienia z jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów, jacy zawitają w tym roku do Poznania. W czwartek ukazuje się jego nowa płyta, England Keep My Bones - Frank krzyżując palce chwali się, że ma szanse na zadebiutowanie w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się płyt w UK*. Otwierającym krążek "Eulogy" rozpoczyna swój występ w Meskalinie.
Choć do premiery płyty zostało parę dni, pośród publiki znajduje się sporo osób śpiewających pierwsze wersy tekstu. Znam je i ja, choć utwór zdążyłem odsłuchać raptem raz, na stronie NME. Za komendą kapelmistrza unoszę w górę butelkę napoju, do oczu cisną mi się łzy. Płaczliwie emocjonalny stawał się będę tego wieczoru niejednokrotnie. Tak dobry i nieskazitelnie autentyczny jest w tym co robi Frank.
Samozwańczy produkt angielskiej średniej klasy i specjalista od tanich rymowanek zawitał do Poznania z dokooptowanym ansamblem i niech mnie diabli, jeśli nie miał nosa dobrawszy sobie rodaków z Dive Dive, nieodstępujących mu na krok żywiołowością i radością grania. A że na najnowszej płycie Frank korzysta z ich usług nad wyraz szczodrze, świeże kawałki takie jak "Peggy Sang the Blues" i "One Foot Before the Other" wypadają naprawdę krzepko. Równie często jak do nowej płyty zespół sięga do fenomenalnego krążka Love Ire & Song. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz bawiłem się tak dobrze, jak przy bezpretensjonalnych, rozczulająco sentymentalnych "Reasons Not to Be An Idiot", "I Knew Prufrock Before He Got Famous" i "Substitue".
Przy pełnym podziwie i szacunku dla wtórujących Frankowi grajków, highlightem koncertu są utwory wykonywane przez lidera solo. Wśród nich znajduje się miejsce dla "Thunder Road", coveru Bruce’a Springsteena i "Dan's Song", podczas którego publiczność przejmuje partię harmonijki naśladując jej dźwięk. Ktoś powiedziałby, że to tylko błazeńska, infantylna zabawa, frajda jednak niesamowita. FT sięga też do swoich najwcześniejszych dokonań – wykonuje pełne werwy "Nashville Tennessee". Po koncercie chwali mi się, że dodał ten utwór mając w pamięci zadane mu przeze mnie pytanie, w którym odniosłem się do tekstu utworu*. Może to tylko kokieteria, co nie zmienia faktu, że gest przemiły. W rzeczonym fragmencie liryk poeta dla jasności definiuje swoją muzykę - A simple scale on an old guitar, and a punk rock sense of honesty. Doprawdy, nie przychodzi mi do głowy żaden zespół punkowy tak szczery, tak prostoduszny, jak Frank we własnej osobie. Jest ucieleśnieniem wszystkiego, co stanowi esencję punka – odwagi, niezłomności i naiwnego idealizmu. Pozostawanie osobą kompletnie niezniszczoną przez sukces i sławę to najbardziej punkowa rzecz, z jaką się spotkałem.
Widziałem w życiu garstkę koncertów. Parę z nich naprawdę przyzwoitych. Przeróżni wykonawcy nieraz imponowali mi zaangażowaniem, jawną radością czerpaną z grania, entuzjazmem niezrażonym fatalną frekwencją, marną organizacją czy problemami natury technicznej, a przynajmniej jeden, średnio dwa z tych czynników to nieodłączna część każdego koncertu w tym kraju. Nie spotkałem się jednak jeszcze z kimś równie zakochanym w swoim rzemiośle jak Frank. Muzyka nie jest dla niego zajęciem, jest dla niego życiem. Kariera tego faceta to nieprzezwane pasmo sukcesów, konsekwentnego zdobywania coraz to większego podziwu i uznania, koncertów na największych festiwalach. W skromnym poznańskim klubiku daje występ w którym jest ogień, którym byłby w stanie roznieść w pył Koloseum. Widać, że jest to człowiek, który chce dotrzeć ze swoją muzyką do każdego. A że spotyka się w naszym kraju z dość nieznacznym odzewem? Na dłuższą metę, nikomu z obecnych w Meskalinie to chyba nie przeszkadza. W moich oczach, fakt ten z miejsca staje się istnym błogosławieństwem. Choć to muzyka o stadionowych aspiracjach, nie wyobrażam sobie Franka w innych warunkach, niż między przytulnymi ścianami zacisznego klubu. 

*Przed koncertem udało mi się przeprowadzić wywiad z Frankiem. Zapis rozmowy i wideo już wkrótce na Kulturze Kanalii!

3 komentarze:

  1. :) dobry tekst. Również się cieszę, że udało się go ściągnąć już drugi raz do tak małego klubu. Będziemy się starać po raz trzeci (a później czwarty, piąty...). Czekam na wywiad. Nashville rzeczywiście było sporą niespodzianką.

    Do zobaczenia na następnym koncercie Franka w Poznaniu.

    Pozdrawiam,
    Maciej (Pan w koszulce "BEARD + FOLK = NO")

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że ostatecznie udało się załatwić delikwenta z kamerą. Czekam na wywiad.

    Pozdrawiam, T.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo, wywiad już wrzucony, męki było co nie miara, jakość okropna, performance prowadzącego... cóż, pierwsze koty za płoty. Nie miałbym nic przeciw możliwości poprawki przy okazji szybkiego powrotu Franka...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń