poniedziałek, 17 października 2011

Najważniejszy, najpotężniejszy, Irański.


            Sztuka, artyzm, kultura, popkultura, kontrkultura, zwał jak zwał, wpływ, jaki te zjawiska mają na nasze życie jest zatrważająco olbrzymi. W moim przypadku jest on stanowczo zbyt duży, żeby nie powiedzieć, największy spośród wszystkich czynników w jakikolwiek sposób mnie kształtujących na przestrzeni lat. W wieku 20-paru lat ciężko jest uważać siebie za człowieka rozumiejącego świat. Jeśli jest inaczej, cóż, można mówić w tym przypadku o sporym pechu. Ci co szczęśliwsi mogą do tego czasu z dumą przyznawać się do oświecających, otwierających oczy epifanii, odkrywaniu dzieł rozpoczynających nowe rozdziały w ich krótkich żywotach, nadawać wszystkiemu jakąś ceremonialną rangę. Wszyscy wyciągamy dużo z lektury Dostojewskiego, moralizatorstwa Kieślowskiego, z wypiekami na twarzach wysłuchujemy i rozumiemy rozliczającego się ze swoim życiem Boba Dylana. O balaście, jakim jest poczucie winy dowiadujemy się z literatury Andrzejewskiego, nasze frustracje rozumiemy i akceptujemy dzięki Allenowi, a to, że miłość rozrywa nas na strzępki dociera do nas dopiero za pośrednictwem konfesji Iana Curtisa. Czytamy, oglądamy czy słuchamy jednak hiperbolizacji, rzeczy, które w pierwszej kolejności potrzebują sztuki jako ogniwa, które te idee czy emocje przekonwertuje. Nic to więcej, jak mniej lub bardziej ambitna zabawa w mimetyzm. Sztuka nas krzepi, otacza troskliwym zrozumieniem, które rzadko kiedy przynosi szczerząca zębiska rzeczywistość. Ale to właśnie ten parszywy świat doczesny z czasem uczy nas prozy życia, w najprostszy, ale i najboleśniejszy sposób. Asghar Farhadi, twórca Rozstania zapomina o limitach narzucanych przez dwuwymiarowość sztuki. Zabiera się za swoje rzemiosło gołymi dłońmi, nie posiada żadnych instrumentów, przerysowuje rzeczywistość w sposób najbardziej werystyczny. I osiąga efekt, z którym w kinie jeszcze się nie spotkałem.
            Rozstanie nie jest obrazem, który potrafiłbym przeanalizować pod kątem aktorstwa, reżyserii, czy ogólnie formy, jakkolwiek znakomita by nie była. Porażająca jest sama uniwersalność tego dzieła, co jest szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z filmem irańskim, kręconym pod okiem cenzora w postaci teokratycznego rządu, w kraju reprezentującym obyczajowość i uduchowienie odległe człowiekowi zachodu. Już we wcześniejszym swoim dziele, znakomitym Co Wiesz o Elly, Farhadi zręcznie unikał jednoznacznego obrazowania życia młodych Irańczyków. Dramat bohaterów Co Wiesz o Elly nie odnosił się do problematyki jednego, enigmatycznego dla europejczyka społeczeństwa. Wraz z Rozstaniem, oba filmy obrazują tragedie każdej istoty ludzkiej rozerwanej pomiędzy własną godnością a dobrem drugiego człowieka.
            Wspomniane Co wiesz o Elly traktowałem jeszcze jako nieplanowane, ale cudowne dziecko cenzury. Było antidotum na przesadnie wyemancypowane kina amerykańskie i (przede wszystkim!) Europejskie. Nie  istnieją w zachodniej kinematografii słowa niewypowiedzianych, nie ma obrazów, których nie mogliby pokazać twórcy działający w środowisku nienaznaczonym piętnem ekstremistycznej obyczajowości. Zdawało mi się, że niezbędne niedopowiedzenia czynią to kino mocniejszym, bardziej wymownym. Po Rozstaniu wiem, że przekaz Farhadiego jest tak naprawdę kompletnie nieskrępowany jakimikolwiek zewnętrznymi limitami. Wizja autora jest niesamowicie jasna i wymaga środków bardzo skromnych.
            Mając na uwadze, że dzieło Farhadiego zręcznie wymyka się zagrożeniu podzielenia losu polskich "półkowników", wręcz wypada traktować to dzieło na równi z każdym zachodnim produktem. W świetle takiej klasyfikacji, Rozstanie pozostawia w tyle całe dekady kina zachodniego. Osiąga bowiem coś, do czego aspirowało wielu okcydentalnych twórców, z których żaden jednak nie osiągnął tak porażającego efektu w sposób tak bezkompromisowy. Dotychczas za porażający film uważałem Czas Apokalipsy. Być może jedynie zbrutalizowaną wariację na temat Jądra Ciemności, jednak w sztuce kinematografii dzieło niemalże kompletne. Nie zmienia to faktu, że film nie odniósłby tak monstrualnego sukcesu, gdyby porażające słowa Kurtza nie były wybełkotywane przez zmanierowaną megagwiazdę Marlona Brando. Conradowski przekaz ukryty był między helikopterami, efektownie burzonymi atrapami wiosek i sztachającym się zapachem napalmu Robertem Duvallem.
            Konkluzja Rozstania nie potrzebuje wojennego kamuflażu. Owszem, tak, jak Co Wiesz o Elly jest doskonale skonstruowaną tragedią, trzymającą w napięciu i kompletną w formie, nie jest to jednak zasługa warsztatu i zastosowanych środków – jest to efekt zdeterminowanej wizji i bezkompromisowości w uchwycenia kilku dni z życia dwóch irańskich rodzin. To film, którego nie można interpretować, nawet, jeśli urwane zakończenie pozostawia film bez epilogu. Bohaterami nie są neurotyczne kreacje Allena, ani średniowieczni rycerze Bergmana, w którego dziełach skądinąd poruszające wnioski szmuglowane są pod postacią ezoterycznej baśni. Farhadi odnajduje w sobie odwagę by kompletnie zaniechać korzystania z jakichkolwiek instrumentów mogących uczynić ten obraz bardziej przystępnym (ani też żadnych mogących uczynić go jeszcze cięższym, dla spotęgowania wrażenia!).
            Pozbawione metaforyki i ornamentyki przesłanie Rozstania jest boleśnie jasne - jest to film o cierpieniu. Cierpią w nim wszyscy - dwa młode małżeństwa, zniedołężniały człowiek oderwany już od codziennego świata, największa jest jednak gehenna pojawiających się w filmie dzieci. 11-letnia dziewczynka musi dokonać najcięższego wyboru spośród wszystkich, pomiędzy rozstającymi się rodzicami - szukająca ucieczki matką a bezradnie uginającym się pod ciężarem walącego się świata ojcem. Wszystko to w milczeniu obserwuje kilkuletnie dziecko, przedwcześnie doświadczające brutalności świata, z biegiem filmu coraz lepiej rozumiejąca rozgrywające się wokół niej piekło. To cierpienie nie uszlachetnia, pozostawia po sobie zniszczenia, nieodnawialne szkody, rany, które się nie zagoją.
            Biorąc pod uwagę fakt, że sceny te rozgrywają się w Iranie, zastanawiać się można, jaki wpływ na życie bohaterów ma wiara mahometańska i ściśle związane z nią obyczaje. O dziwo, odniesienia do samej religii i jej wpływu na życie są nieliczne. Nie ulega jednak wątpliwości, że bóg jest tu ponad ludźmi i w życiu każdego jest najważniejszy. Nie jest ten fakt pokazywany usilnie, widać to w drobnych gestach, chwilach, gdy ktoś musi przysiąść na Koran, kiedy wierząca kobieta konsultuje każdy swój krok z doradcą duchowym. Jest to bariera nie do przebicia, siła, wobec której każdy człowiek jest mały, pokorny, jego interes traci jakiekolwiek znaczenie. 
            Nawet w świetle ciążących nad bohaterami dogmatów, źródło ich tragedii leży w najprostszych ludzkich słabościach. Emocje przeżywane przez mieszkańców Teheranu nie są obce żadnemu człowiekowi. Tak, jak w Co wiesz o Elly, kluczowe znaczenie mają tu najdrobniejsze kłamstwa, niewinne, popełniane w przeświadczeniu, że nie mogą doprowadzić do jakichkolwiek konsekwencji, często czynione w dobrym zamiarze. Każdy jest z nich rozliczany i płaci olbrzymią cenę. Wiąże się okrutna reakcja łańcuchowa, każdy rozpaczliwie chce obronić to, co jest dla niego cenne. Rodzi się konflikt pomiędzy instynktem przetrwania, koniecznością uratowania siebie przed hańbą, a potrzebą chronienia przed zgubą najbliższych. Nie ma osób złych, nie ma osób winnych, są tylko ich słabości, drobna hamartia, doprowadzająca jednak do najstraszniejszego dramatu. Życie nie potrzebuje czarnego charakteru, by zamienić się w piekło.
            Rozstanie to film będący mile świetlne przed teraźniejszym kinem europejskim i amerykańskim. Asghar Farhadi odnajduje w sobie odwagę i sposób na przekazanie czegoś, co już wielu próbowało w kinie, każdy zmuszony był jednak posługiwać się kompromisami. W tym przypadku mamy do czynienia z arcydziełem kompletnym. Filmem, który tak naprawdę ciężko jest sklasyfikować jako kino. Ani sekunda dwugodzinnego seansu nie dostarcza rozrywki, choćby klatka tego filmu nie pretenduje nawet do miana sztuki. To życie utrwalone na taśmie celuloidowej, odwzorowane jak nigdy dotąd, przerażająco brutalne, zatrważająco prawdziwe.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz