piątek, 25 lutego 2011

Łąki Łan 24.02.2011, Poznań, Blue Note.

            Od dawna dziwiła mnie imponująca popularność Łąki Łan. Nie dlatego, bo uważam fenomen kapeli za nadto rozdmuchany. Przy niezaprzeczalnej dziarskości tej muzyki, miejscami odbieram ją jako wyjątkowo ciężkostrawną, wydawałoby się więc, że trwoniącą tym samym komercyjny potencjał. Cóż z tego, skoro udaje im się załapać na kontrakt z majorsem, a ludzie tłumnie przybywają na koncerty. I nie zniechęca ich nawet niefortunny termin, kolidujący z poważnym (nie dla wszystkich, jak się z czasem okazało) meczem.
Przyznam, że miałem mocno mieszane  uczucia po lekturze płytki ŁąkiŁanda. Brzmi ona jakby Frank Zappa, George Clinton i Prince spotkali się przy wódce z Polmosu. Energiczna, zrobiona z wyobraźnią, momentami jednak tak frywolnie eksperymentująca z tandetą, że ciężko jest dociec, czy jest to poważne granie, czy jedynie pastisz. Nie grzeszą też panowie z Łąki Łan oryginalnością. Flirtując z kiczem nie wynajdują krojonego chleba, a absurdalnymi tekstami i imydżem jedynie wpisują się w specyfikę rodzimej sceny okołalternatywnej (a więc wszystko od D4D i Pogodna, przez Marię Awarię i jej podobne, aż po Super Girl & Romantic Boys). Faktem jest, że nie dane mi było dotąd zobaczyć zespołu na żywo, a tu i ówdzie natrafiałem na opinie, jakoby właśnie na scenie (i tylko tamże) panowie uwalniali prawdziwą esencję swoich muzycznych wynaturzeń. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę i zawitałem do Blue Note z nadzieją, że koncert rozpocznie się punktualnie o 19.30 i skończy się przed 21, dzięki czemu załapię się na początek transmisji z Bragi. Czas pokazał, że z początku przeklinane opóźnienie ostatecznie okazało się błogosławieństwem.
             Żadnych supportów, żadnych hucznych zapowiedzi, zaczynają krótką instrumentalną uwerturą. Od razu nasuwającą skojarzenia z latami 80-tymi - brzmi ona jakby przyśpieszone Astradyne Ultravox. Po chwili na scenie pojawia się wodzirej, Paprodziadem zwany, a wygląda on jak skrzyżowanie George'a Clintona i najgorzej ubranego dzieciaka na balu przebierańców w podstawówce. Zresztą, czego to nie ma scenie – służąca za bidon różowa konewka, pluszowe węże, plastikowe skrzydełka (opychane jako merchandise zespołu!). Panowie z miejsca imponują mi swoim poświęceniem dla sztuki, bo czymże innym jest paradowanie w ciemnym klubie w okularach słonecznych?
Wszystko to może wydawać się mocno pretensjonalne, ale, rany boskie, kto by na to zwracał uwagę, gdy ci szarlatani odpalają petardę w postaci "Propagandy" i pokazują, że naprawdę wiedzą, o co w funku chodzi? Zarzuty braku odkrywczości można odłożyć na bok, nie od dziś bowiem wiadomo, że nie jest ważne co grasz, ważne jest jak to robisz. A Panowie z Łąki Łan fach swój znają i bez wątpienia mają go w swoich łapach. Cóż z tego, że naciągają na nie przy tym badziewne pacynki?
            I taki jest cały koncert. Konkretne, oparte na masywnych, bujających beat’ach wałki przeplatają się z pasażami rodem z tandetnego euro-disco i cytatami z House of Pain. Kompletnie zacierają się granice pomiędzy farsą a poważnie wyrafinowaną muzyką - tyle samo w dokonaniach Łąki Łan Franka Kimono, co zelektryzowanego jazzu w stylu jazd Herbiego Hancocka z lat 80. Kiedy przy co bardziej krępujących momentach głowię się, czy nie jest to po prostu napinka, tłum bawi się bez chwili wytchnienia. Pozostaje mi zaufać vox populi. Problemem najwyraźniej jest mój przaśny gust muzyczny.
Wszystko na scenie świeci i błyszczy jaskrawymi kolorami. Choć momentami ciężko jest nie zgrzytnąć zębami, wszechobecny entuzjazm udziela się i mi, do tego stopnia, że przestaję zamartwiać się faktem, że w międzyczasie rozpoczyna się niecierpliwie oczekiwane spotkanie (choć nie wiem wtedy jeszcze, że jest to żałosny pokaz bezradności, psiakrew!). Po godzinie grania panowie odbywają rutynowy rytuał opuszczenia sceny i szybkiego powrotu na bis, a nawet dwa, przy czym trwają one łącznie… blisko 40 minut. Panowie serwują już naprawdę ciężką artylerię. Długie, oparte na jednostajnym rytmie numery zamieniają Blue Note w dyskotekę.
Muzyka Łąki Łan jest, jednym słowem, niepoważna. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Wolę, by pojęcie błazenady kojarzyło mi się z ich sowizdrzalskimi wybrykami, niż osłabianiem walczącej o olbrzymią stawkę drużyny kretyńskim wślizgiem w środku boiska.

9 komentarzy:

  1. Ano dyskoteka! Ja przed pójsciem na Łąki Łanowski koncert w Blue Nocie nie zdążyłam posłuchać całej ich twórczej "ŁąkiŁandy". W sumie po kilku piosenkach stwierdziłam: ale to przecież "wszysko jedno i to samo", na pewno nic nie strace! Ta sama nuta, te same dźwięki. A kiedy weszłam do klubu, zobaczyłam te wszytskie czułka, różowe skrzydełka... Pomysłam: Boże, co to jest, gdzie ja przyszlam?! Stałam prawie tuż pod scena, pierwsze dzwieki, wszechobecne czulka, ludzie zaczynaja skakac, na horyzoncie pojawia sie plazowa pilka... Łooooo Boże, co to jest, jak w cyrku! Ale w sumie potem wchodzisz w to wszytsko i juz nic nie kojarzysz. A pozniej wracasz do domu i myslisz: oosz w mordencję, jaki rozpizdziel! I cóż to za głębokie teksty! Galeon sing a song to the gong ding dong. Who you wanna be? Whoyem wanna be? Nabijanie się z tej calej szumnej pseudo awangardy. Kątem oka wyobrazalam juz sobie Peszkową z jej kobietami pistoletami, klejem glu super pfuu etc. z czulkami i Laki Lanem w duecie.Bezcenne.
    Btw - fajna recenzja!

    Pzdr,
    J.K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli się nad tym głębiej zastanowić... rany, faktycznie może mieć toto sens! W życiu bym nawet nie próbował wsłuchiwać się dogłębiej w te potworne, za przeproszeniem, liryki, co dopiero szukać w nich jakiegokolwiek sensu... jeśli faktycznie to właśnie poeta miał na myśli, to gratuluję przede wszystkim trafnej interpretacji.

    Pomysł z piłką był genialny w swojej głupocie. Miałem niezły ubaw patrząc, jak uderza po głowach kolejne zdezorientowane osoby i odbijana jest z coraz większą furią.

    Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ejże ejże, jakie potworne! Szalone co najwyzej! No powiedz mi, kto słucha Łąki Łana dla głębokich tekstow? Hola hola, jadzie wola, wola jadzie i ch.uj kładzie! Sensonar chulta, banda grunta,dziub dziobie ciurka, nuci nurta,
    rada gada burta. Ale wole taki absurd niz absurd w postaci chujawiaków i innych pieprzot. "Wkraczasz w moje krocze, które stale moczę myślami o niepodległości. Flaga na maszt, majtki w dół, na baczność mały stój” Powiedz mi: no co to jest?! Jezeli takie teksty uwaza sie w Polsce za undegroundowe to ja wole undeground w postaci oberwania pilka plazowa na Łąki Łanie i udźwigniecia na moim glanie stada rozochoconych fanów Łąki Łana. Jest czas na Slodki Calus od Buby, jakies poetyckie zawieruchy, inne Kapelowo ze wsio Warszawowe dzwieki, a jest czas na takie podylanie na Łąki Łanie. I to jest fajne!
    No, koncze bo mam tendencje do rozpisywania sie. Pzdr, ponownie J.K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "hola hola jadzie wola..." to stara, znana w Warszawie piosenka. Spiewaja ja czasami kibice wracajacy z meczu itp. :)

      Usuń
    2. Zapomnialem dodac ze chodzi o Wole jako jedna z Warszawskich dzielnic.

      Usuń
  4. O tym właśnie mówię! Faktem jest, że nie przypominam sobie (najstarsi górale zapewne też) naprawdę udanych liryk na rodzimej scenie. Być może dlatego właśnie przestałem przykładać do tego większą uwagę. Co nie zmienia faktu, że zastanawiam się, czy jedyną alternatywą(praktykowaną właśnie przez Łąki Łan, BiFF etc.) jest czysty absurd, zabawa tandetą i inne językowe błazenady. Oddzielną sprawą jest, że po stokroć wolę "Sękju, dzięki za dźwięki niepęki, mów bez słów siekobrzęki", niż przytoczone wyżej świństwa Peszek i pozujące na poezję liryki poważniejszych krajowych artystów, których nazw z grzeczności nie przytoczę.

    I ja ponownie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ano. Teksty glebokie jak klozet o poranku.
    Ale nie zgodze sie z tym, ze nie ma udanych liryk na tej naszej polskiej scenie. Sa ciekawe zespoly, ktore naprawde fajnie sie zapowiadaja. I to nie tylko dźwiękowo, ale jeżeli chodzi o słowa - również. Kojarzysz może nasz rodzimy poznanski Hellow Dog? Są dupne pseudo undergroundy stylizujace sie na hejże ejże alternatywe pelna para, ale sa takie wlasnie mlode zespoly, ktore "coś" faktycznie wnoszą do tej szarej blazenady, mają pomysl na siebie. Ale opcja - wybrać Biff czy Roguckiego kopulującego na scenie, pójść na Łąki Łana tudzież Akurat i podylać na scenie... Hejże ejże wiadomo, który wybór jest bardziej adekwatny!
    No, ale co kto wybierze - jego wola! A ze polskie spoleczenstwo do najrozumniejszych nie nalezy...to juz inna sprawa!
    Merci beaucoup, życzę kolejnych udanych koncertow i obfitych w kształty, udanych recenzji!

    ~ J.K.

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie, Hellow Dog bawią się angielszczyzną, ciężko więc oceniać ich w kontekście rodzimych liryk. Nie dość, że zręczni PR-owcy, to jeszcze spryciarze.

    Oddzielna sprawa, że dobry utwór obroni się nawet ze słabym/nonsensownym tekstem. Marny kawałek, nawet lirycznie zawstydzający Shelleya, pozostanie nienadającym się do słuchania.

    Dziękuję i nawzajem, samego udanego życzę!

    OdpowiedzUsuń
  7. Łąki Łan nie stresuje mnie niczym i chwała im za to. Nie stresuje w odróżnieniu od wielu polskich alternatywnych produktów (oksymoron?), które czasami po prostu straszą zwykłym brakiem umiejętności wykonawców i autorów.

    OdpowiedzUsuń