wtorek, 19 kwietnia 2011

Caspian, Talons 18.04.2011, Poznań, Pod Minogą.

            Na zamieszczonej pośród zespołowego mechandise karteczce muzycy Caspian uprzejmie proszą uczestników koncertu o częstowanie ich zasobami "Weed & Hash". Boję się, że pośród zaskakująco skromnej liczebnie publiki mogło być ciężko o filantropa skorego do pomocy w kojeniu napięć odległych wojaży koncertowych. Biorąc pod uwagę częstotliwość występów grup post-rockowych w Poznaniu (czym innym wszak napędzaną, jak rosnącą tu popularnością nurtu), brak zainteresowania wizytą Caspian mocno mnie dziwi. Tym bardziej, że w swoim rzemiośle Amerykanie to światowa czołówka. Co bez zbędnych słów (wyłączywszy minimalną konferansjerkę i parę cytatów z jankeskiej alko-poezji) udowadniają na scenie.
            Występujący w roli supportu Angole z Talons wydają się być mocno podekscytowani możliwością dzielenia sceny z Caspian. Do tego stopnia, że jeden z dwóch skrzypków zespołu próbuje się wkupić w łaski pochodzących z Massachustets gwiazd wieczoru kurtką Boston Celtics. Po ich trzykwadransowym występie nie widzę powodu, dla którego musieliby się przed kimkolwiek płaszczyć –  mizerni na pierwszy rzut oka młodzianie na scenie zamieniają się w rozszalały żywioł. Rzucają się niczym w atakach konwulsji, wspomniany młodzieniec od kurtki kroczy na scenie jak kogut zbierający ziarno. Każdy utwór to istna petarda – karkołomne partie perkusji (patrz Brann Dailor, zmieniani co kilka miesięcy bębniarze The Dillinger Escape Plan), ciężkie, rozbudowane kompozycje i wspomniany duet skrzypków, brzmiący jak całą orkiestra mannheimska. Co najważniejsze, mimo matematycznych niemalże zabaw z tempem i strukturami utworów, Talons pozostają wyjątkowo koherentni, dzięki czemu jest to coś więcej, niż oślepiający pokaz fajerwerków. Nie mogę wyjść z podziwu dla naprawdę zręcznego zastosowania smyczków. Miast być kolejną desperacką próbą wychylenia się ponad post-rockowy kanon, rzeczywiście nadają tej muzyce unikalnego uroku. Szkoda, że akustyka Minogi nie jest do końca łaskawa dla zespołu – pośród nawałnicy dźwięków gubią się trochę gitary. Mimo to jestem zachwycony i prognozuję nieunikniony hajp wokół kapeli.
            Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego za intro do utworu zatytułowanego "The Raven" robi wiersz Drozd Charlesa Bukowskiego. Przy umiarkowanym z mojej strony zamiłowaniu do poety-ochlejmordy przyznam, że wypada on sugestywnie jako wprowadzenie do tego monumentalnego kawałka. Mam wrażenie, że olbrzym Phil Jamieson rozniesie deski sceny Minogi rzucając się po skromnej scenie klubu. Niestety, tak, jak zdaje się ona być stanowczo za mała dla spazmatycznie wyginających się muzyków, tak i skromne warunki brzmieniowe niespecjalnie służą domagającym się selektywnego nagłośnienia gitarom. Zlany dźwięk zamienia się w falę uderzeniową, i choć utwory uderzają z poprawną siłą, zanikają liczne smaczki czyniące produkcje amerykanów tak frapującymi. Na szczęście, dźwięk staje się klarowniejszy przy sennym "Concrescence". Podczas następującego po nim "Moksha" niemalże cały rząd pod sceną bierze na amory. Co nie dziwi mnie specjalnie, jeden z subtelniejszych utworów w dorobku zespołu wypada fenomenalnie.
            Klimaksem koncertu jest rozbudowane "Sycamore". Zwolnione w porównaniu z oryginałem, wypada jak hipnotyzująca mantra. W pewnym momencie trio gitarzystów jeden za drugim zdejmuje instrumenty, by wnieść na scenę kotły i dołączyć do rozpędzającej się w finale sekcji rytmicznej. Gdy plemienne rytmy milkną, panowie grzecznie dziękują i pryskają ze sceny. Najwyraźniej zachęceni entuzjazmem publiki, mimo deklaracji, iż nie zwykli grywać bisów, fundują jeszcze jeden utwór. Co może i burzy dramaturgię występu, ale koniec końców jest sympatycznym gestem.
            Nawet mimo odrobinę rozczarowującej frekwencji i chwilami szwankującego dźwięku, jestem więcej niż zadowolony. Dzięki miłemu zaskoczeniu w postaci energicznego występu Talons, mogę chlubić się upieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu. Takie koncerty powinny ewangelizować reakcjonistów, którzy nie potrafią przekonać się do pozbawionej słów muzyki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz