sobota, 23 kwietnia 2011

Plum 21.04.2011, Poznań, Meskalina.

            Enigmatycznym gatunkiem jest noise. Zawsze ciężko mi było wskazać, gdzie w dzisiejszej muzyce kończy się dźwięk, a zaczyna hałas. Rzeczy zdawałoby się konwencjonalne zdarza mi odbierać jako kompletny bełkot, przy którym jazdy Merzbowa brzmią jak muzyka windowa. W kontekście samego gatunku, Alfą i Omegą zawsze była dla mnie rodzima Ewa Braun. Nic raczej nie zapełni powstałej po zgonie zespołu luki na rodzimej scenie (czy raczej luki w mojej głowie - pamięta ktoś ich jeszcze?). Do roli szpachlówki z pewnością nie próbuje aspirować podciągany pod ten nurt Plum, którego aktualne dokonania odległe są od eksperymentalnej wrzawy nieodżałowanej Ewki. W miejsce obiecanego przez etykietę chaosu i zgiełku funduje muzykę konkretną, poukładaną i zaraźliwie chwytliwą. Co nie znaczy, że pozbawioną animuszu. Proszę mi wybaczyć niespecjalnie finezyjną referencję, ale utwory z świeżuteńkiego LP Hoax faktycznie nabijają śliwy pod oczami.
            Twórczość zespołu znałem dotychczas pobieżnie, rzeczywiście kojarzyłem ją raczej z bardziej wyrafinowanymi poszukiwaniami Sonic Youth. Zdziwiony więc byłem słysząc na Hoax materiał wyjątkowo prosty, surowy, wolny od dalekobieżnych wycieczek w dysonanse i muzyczny tumult. Za pomocą skromnych środków panowie uformowali wyrazisty styl, który jest stanowczo zbyt absorbujący, by głowić się nad jakimikolwiek porównaniami.
            Wieczór w Meskalinie zaczynają utworem tytułowym z nowej płyty, który z początku zapowiada się na zwięzłą, przebojową piosenkę, z czasem rozciąga się jednak do niebotycznych rozmiarów. Wychodzi z tego istne monstrum. Przez sześć i pól minuty ciągnie się jak buldożer na pierwszym biegu i niech mnie diabli, jeśli nie jest przyjemnie pod tymi gąsienicami! Podobną, wesoło miażdżącą wszystko po drodze przejażdżkę serwują w następującym po nim "It's a Must". Po stonowanym początku "You Know Buddy" panowie zaciągają wsteczny i jeszcze raz zrównują wszystko z ziemią.
            "Śliwki" przyznają się do fascynacji The Jesus Lizard i rzeczywiście, jest w tej muzyce coś z odmóżdżającej, przytłaczająco dusznej atmosfery tej haniebnie niedocenionej kapeli. Wyjątkowe wrażenie robi szczególna umiejętność płynnego przechodzenia między mnogimi wątkami utworów. Stonowany we wstępie, monotonny w zwrotce i znakomitym refrenie "Touch" w drugiej części eksploduje niczym szrapnel. Wprost proporcjonalnie sprawy mają się w bujającym "Patch" - ciężkim, topornym, pod koniec którego zespół urządza sobie wycieczkę na melodyjniejsze grunty. Niezawodne (choć,w związku z kameralnością miejsca, w kwestii natężenia dźwięku odrobinę wstrzemięźliwe) nagłośnienie Meskaliny doskonale służy iskrzącej sekcji rytmicznej. Jest ona więcej, niż bijącym sercem muzyki, tworzy jej cały szkielet. Partie mięsistego, ciężkiego jak ołów basu na Hoax to majstersztyk.
            Lwią część godzinnego setu stanowią nowe utwory, co mnie specjalnie nie dziwi - panowie wypuścili spójny, przebojowy materiał, który doskonale sprawdza się na żywo. Żywiołem na scenie przypominają, co powinno znaczyć pojęcie Power Trio, kastrowane w dzisiejszej muzyce z pierwszego członu. Mimo niefortunnej, przedświątecznej daty obyło się bez frekwencyjnego obciachu, liczę jednakże, że do czasu zapowiadanego za pół roku powrotu do Poznania większa liczba miejscowego kwiatu młodzieży zapozna się z elektryzującym dorobkiem Śliwy. Mały research i okazuje się, że nie musi to być wyjątkowo kosztowne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz