czwartek, 28 kwietnia 2011

Dorena 26.04.2011, Poznań, Charyzma.

(…) “There is nothing like an Easter morning to make a man feel clean and reborn and at one with God's intentions.'" (…) "So we went on to the monkey house together, and what do you think we saw?" (…) "We saw a monkey playing with his private parts!"

Kurt Vonnegut Jr., Welcome to the Monkey House

Muszę przyznać, udzieliła mi się wielkanocna atmosfera. W wiosennej aurze moje ponuractwo wypadałoby wręcz niedorzecznie, dla dobra otoczenia i na miarę swoich skromnych możliwości sensorycznych staram się więc dostosować do wszechobecnej bukoliczność. Chłonę rozkoszną pogodę, niemalże całkowicie rezygnuję z wygód komunikacji miejskiej. Dziennie pokonuję pieszo kilometry, mijając rodziny na wczasach, zadurzone w sobie pary i wesoło pijanych licealistów. Zmiany dotykają nawet doboru pozycji Milesa Davisa, konstanta w moim odtwarzaczu. Smętne nuty 'Round About Midnight i Sketches of Spain zastępuję zamaszystym Birth of the Cool.
            Dostrajanie się do zmiennych warunków zdają się mieć we krwi również muzycy szwedzkiego Dorena. Podobno zaczynali swój muzyczny wojaż grając screamo. Odebrałem to jako przestrogę, by ostrożnie zagłębiać się w ich dokonania. Ostatecznie zapoznałem się z płytką Holofon, jak się okazało, zaskakująco udaną. Panowie nagle zapragnęli bawić się post-rock (według koncertowej ulotki, wciąż doprawiony elementami screamo, baju baju). Wychodzi im to nad wyraz dobrze. Co najważniejsze, zręcznie przeskakują nad sidłami zastawionymi przez traperów ograniczających rewiry gatunku. Nieskrępowane podejście do dźwięku i kompozycji jest w założeniu esencją muzyki post-rockowej, zapędza jednak wiele zespołów w kozi róg. Serwują zlepki motywów, ograniczając je do dłużących się pasaży i skakania między przeciwległymi motywami (ciężko/delikatnie/ciężko/delikatnie razy ∞), zamieniając eksperymentalizm w żonglerkę kliszami. Takiego problemu nie ma Dorena - panowie tworzą długie, ale zwięzłe kompozycje budowane na chwytliwych, nieprzekombinowanych motywach. Materiał na Holofon jest przy tym wyjątkowo melancholijny. Nie mam pojęcia, co może być motywacją dla pisania takiej muzyki w Szwecji. Rozczarowanie systemem państwa opiekuńczego?
            Jakież jest moje zdziwienie, kiedy obserwując zespół w Charyzmie odnoszę wrażenie, że Szwedzi jakby na poczekaniu dopisali soundtrack do tego słonecznego, choć odrobinę dusznego dnia! Zamiast chmurnych dźwięków znanych z Homofon serwują utwory trzymające się podobnej formuły, o wiele bardziej jednak pogodne, chwilami smakujące niczym Sigur Rós serwowane w surowszej i cięższej formie. Poszczególne numery wciąż są długie, sięgają dziesięciu minut, ale dzięki wachlarzowi motywów nie nudzą, po ich zakończeniu nie czuję się jak po seansie Siedmiu Samurajów Kurosawy.
           Jak się później okazuje, jest to efekt kolejnej transformacji zespołu, który na ostatniej płycie prezentuje bardziej jowialne dźwięki. Panowie mają czelność zapowiedzieć utwór z wydanego dwa lata temu Holofon jako "old song"! Wspomniany kawałek, "The Sun Has Blinded Me", jest swoją drogą fenomenalny. Mogwai zabiliby dla takiego numeru.
Na nieszczęście, występowi Szwedów szkodzi (poniekąd sympatyczna) miejscówka. Na karłowatej scenie nie udało się zmieścić całego zespołu, dźwięk pozbawiony był stosownego dla stylu Doreny natężenia. Przygnębiająco wypadła frekwencja. Więcej osób ściśnięto w przedziale pociągu, którym wlokłem się tego dnia do Poznania. 
Ciężko mi przewidzieć, jakie będą dalsze muzyczne losy Doreny przy takiej zmienności nastrojów. Póki nie przeholują, pozostają zespołem wartym uwagi. Mimo pozytywnych wrażeń, przystopuję chyba z mającym tendencje do dźwiękowego splinu post-rockiem. Był to był dla mnie trzeci tego typu koncert w ciągu kilkunastu dni. Pozostaje mi zacierać dłonie przed odświeżającym kabaretem Jucifer!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz