czwartek, 24 marca 2011

Jaga Jazzist 23.03.2011, Poznań, Eskulap.

            Na pierwszy rzut oka każdy potrafiący rozróżniać litery nie powinien mieć problemu z definicją muzyki Jaga Jazzist – cała filozofia wydaje się być zawarta w nazwie. Tymczasem zeszłoroczne wydawnictwo "One Armed-Bandit" pełne jest poszukiwań, które mądralińscy krytycy zwykli nazwać post-rockowymi. Choć pamfleciści rozklejają tą etykietę gdzie popadnie, w tym przypadku nie próbowałbym nawet kąśliwie polemizować. Z drugiej strony, oglądając ściśnięty na eskulapowej scenie tłum (sprawiający tamże wrażenie jeszcze większego, niż dziewięcioosobowego) Norwegów zastanawiam się, kto by był w stanie głowić się nad formułowaniem nazw obcując z muzyką niemalże przytłaczającą swoim rozmachem?
            Choć członkowie tego nonetu to muzycy bez wątpienia kompetentni, uśmiercają oni ideę wypełniania utworów popisami solowymi. W muzyce Jaga Jazzist ich ilość jest nikła, zespół jest bezwarunkowo skupiony na kompozycji. Wirtuozeria tego kolektywu (rzadko kiedy do zespołu pasuje to określenie tak adekwatnie!) tkwi w umiejętności tworzenia utworów różnorodnych, wielowarstwowych w nastrojach i w formie, które jako całość tworzą obraz doskonale uformowanego, rozpoznawalnego stylu.
            Mocny rytm napędzany przez krępego (pozbawionego już jednak krasnoludziej brody) perkusistę, sekcja dęta, gitary, elektronika, przewijające się tu i ówdzie, instrumentalnie stosowane głosy – ogrom dźwięków zlewa się w jedną całość i, co najważniejsze, brzmi w Eskulapie selektywnie i czytelnie. Z technicznego punktu widzenia, cały koncert jest doskonały. Wspomniane nagłośnienie, efektowne oświetlenie, sympatyczna scenografia w postaci automatowych owoców, na widok których struchleć mogliby posłowie Drzewiecki i Chlebowski. Wszystko to składa się na doskonałe show, pozbawione krzykliwości, jakkolwiek bym nie przepadał za tym sformułowaniem - wręcz pieszczące zmysły.   
            Ku mojej uciesze, zespół często sięga do nowego materiału. Tętniący życiem "Book of Glass" nadaje nowe znaczenie pojęciu Allemannsretten – niemalże progresywno-rockowe gitary i syntezatory doskonale współbrzmią z ciepłymi dźwiękami ksylofonu i dęciaków. Zagrany zaraz po nim tytułowy numer z ostatniej płyty zaczyna się jakby przerobionym na swing cytatem z finału utworu "Sabbath Bloody Sabbath" wiadomego zespołu, dryfuje między różnymi nastrojami, po czym nagłe wejście syntezatorów rozbudza wspomnienie ścieżek z gier na 8-bitowe konsole. Zagrane jako jedne z ostatnich "Music! Dance! Drama!" i "Touch of Evil" okazują się godne swoich tytułów. Pierwszy jest głośny, rozszalały i napęczniały wręcz od emocji, drugiemu zaś szczypty złowieszczości dodaje surowa elektronika, choć w finale Norwegowie zaskakują dźwiękami ciepłym i nastrojowymi. Ale taka też jest cała twórczość tej orkiestry - pełna paradoksów. Teoretyczne antagonizmy w muzyce Jaga Jazzist zderzają się ze sobą i tworzą intrygującą mieszankę. Idealnie wyważoną, skupioną na budowaniu niemalże filmowego napięcia.
            Nie tylko ze względu na gabaryty można śmiało nazwać Jaga Jazzist orkiestrą. Koniec końców, rozumiem poniekąd kwękających krytyków, których może irytować odchodzenie zespołu od ściśle jazzowej konwencji. Jakkolwiek by nie nazywać jego aktualnego kierunku, według mnie spisuje się on w tej formule doskonale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz